Wraz z nowym rokiem postanowiłam, że nie będę robiła za każdym razem osobnego posta po każdych zakupach. Wydaje mi się, że lepszym rozwiązaniem będzie podsumowujący post na koniec miesiąca o wszystkim co wpadło w moje ręce w danym miesiącu. Co Wy o tym myślicie? Zgadzacie się ze mną?

• 2 lakiery Sensique z kolekcji Fantasy Glitter - 210 Confetti i 211 Fireworks i pędzel do pudru Donegal, bo mój stary już do niczego się nie nadawał, aczkolwiek cały czas zastanawiam się nad kupnem Flat Topa z Elfa. Macie go? Polecacie? 

• z Avon'u zamówiłam sobie kredkę Glimmerstick Diamonds w kolorze Sugar Plum, żel pod oczy Owoc granatu i Nawilżający krem do stóp cynamon i pomarańcza

• z myślą o makijażu studniówkowym trafiła do mnie Baza pod makijaż KOBO, paletka cieni ASTOR 230 Smokey Blue (w rezultacie użyty z niej został tylko jeden cień :D i pomadka Ultimate Colour, 010 Be Natural!, Catrice

• z zamówienia Oriflame trafiły do mnie: pędzelek do cieniowania i 3 artystyczne lakiery do zdobień paznokci (biały, czarny i srebrny)

• Z wymianki na Wizażu dotarła do mnie paletka cieni Sephora, 02 amethyst harmony i lakier do paznokci, 968, Inglot

• Z produktów do włosów wzbogaciłam się o: odżywkę z super lekkimi odżywczymi olejkami, Dove i nawilżającą maskę, Wella Pro Series

•  dosłownie na sam koniec miesiąca kupiłam w Naturze płyn micelarny Eveline i podkład Rimmel Wake Me Up

Jak same widzicie w styczniu trafiło do mnie całkiem nie mało kosmetyków. Będzie co zużywać! :D

W listopadowych zużyciach prezentowałam Wam m.in. puste pudełko po pudrze prasowanym firmy KOBO. Bardzo go lubiłam, ale będąc w drogerii postanowiłam, że wypróbuję coś nowego, bo nie lubię dwa razy pod rząd mieć tego samego kosmetyku (sama nie wiem dlaczego). No i tym razem zatrzymałam się przed szafą Essence.

Plastikowe z przezroczystym wierzchem. Wygląda na dość delikatne. Zamknięcie mam wrażenie, że trochę się obluzowało i już tak dobrze nie trzyma. Więc raczej ryzykownym byłoby wrzucić ten puder do torebki.
W ogóle się nie kruszy i nie jest miałki. Jest tępy. Aczkolwiek może lepszym określeniem będzie, że jest twardy. Aż za bardzo. Przez to aplikacja też nie jest za ciekawa, bo ciężko jest nabrać wystarczającą ilość pudru na pędzel.
Nie mam pojęcia czy jest antybakteryjny. Bo nie zauważyłam, żeby miał jakiś zbawienny wpływ na moją cerę.
Mój kolor to 02 Sand. Nie jest on jednak tak ciemny jak zazwyczaj pudry i podkłady o nazwie Sand. Ale wydaje mi się, że jeżeli ktoś ma na prawdę jasną karnację to nie znajdzie dla siebie odcienia.
Zauważyłam, że nawet trochę matuje. ale nie można przesadzić z jego ilością, bo łatwo stworzyć efekt maski. Do najtrwalszych nie należy. Po 4 - 6h zaczyna znikać.
Nie jest perfumowany, ma taki typowy pudrowy zapach.
W Naturze kosztuje on 13,99 i jest go 10 g.

Mam co do niego mieszane uczucia. Na razie go odłożyłam i kupiłam inny puder.

Chyba wszyscy znają już przeuroczą kolekcję glitterów z Sensique. W moje ręce trafiły dwa z nich (3 jest do wygrania w konkursie).

Buteleczka wygląda na prawdę niepozornie, a tak na prawdę mieści 7 ml lakieru. Niestety napisy na naklejce na zakrętce są bardzo słabej jakości i szybko się ścierają.
Pędzelek jest wystarczjąco długi, ale jak dla mnie mógłby być odrobinę szerszy.

Mój kolor, o wdzięcznej nazwie confetti to fioletowo - niebieska baza z niezliczoną ilości mieniących się we wszystkich kolorach drobinkach. Do pełnego krycia potrzebowałam 2 grubych lub 3 cieńszych warstw. Jego powłoka nawet po dwóch warstwach topa była trochę chropowata, ale mnie to nie przeszkadza.

Jego trwałość, bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Zazwyczaj glittery na moich pazurach po 2-3 dniach miały mocno starte końcówki. A on wytrzymał tydzień (!) bez żadnego uszczerbku. Jestem z niego na prawdę dumna. Bo szalenie mi się on podoba i nie chciałam się go pozbywać z paznokci.

Dostępny w drogeriach Natura za 5,49 w 8 lub 9 kolorach.

Świetny produkt. Nigdy nie myślałabym, że tak będę wypowiadać się o lakierze tej firmy. Kto jeszcze go nie ma niech pędzi do Natury :)

Kosmetyk, który chcę Wam dzisiaj przedstawić, mimo krótkiego czasu bycia u mnie, znalazł się w podsumowaniu roku 2011. Ma co prawda kilka wad, ale jego kolor rekompensuje wszystko :) Mowa oczywiście o...

Małe, zgrabne, bez niepotrzebnych zdobień. Oczywiście kredka na początku znajdowała się jeszcze w pudełku, ale wyrzuciłam je.
Ponadto jest to kredka bez temperowania, a więc wykręcana.

Mój kolor to "starry night blue" czyli bardzo ładny granat, bez żadnych świecących drobinek. Od dawna szukałam kredki bądź eyelinera właśnie w takim kolorze. Ta konturówka jest bardzo dobrze napigmentowa, i na powiece daje piękny głęboki kolor. Niestety po całym dniu noszenia ewidentnie blaknie, a co najgorsze, ma tendencje do odbijania się, aczkolwiek nie robi tego zawsze. Nie wiem od czego to zależy.
Jest dosyć miękka, więc bez problemu rysuje się nią kreskę na powiece. Czasami troszeczkę się też rozmazuje. W związku z tym, że jest to kredka bez temperowania, można mieć problem z narysowaniem idealnie cienkiej kreski. Ale według mnie jest to do wyćwiczenia. W moim przypadku sprawdziła się też na linii wodnej.
Nie mam problemów z jej zmywaniem. Schodzi bardzo ładnie, bez względu na produkt do demakijażu (używałam dwufazowej Ziaji, brzoskwiniowej Alterry i mleczka z Avonu).

Jest jej 0,28g i bez promocji kosztuje 18,90 zł, jednak często widuję ją w katalogu za około 10 zł. Chyba dlatego, że jest taka miękka i wykręcana nie jest wydajna, bardzo szybko znika z opakowania.

Jej piękny kolor rekompensuje mi brak wydajności i to że się odbija i rozmazuje czasami.

Wiem, wiem, bardzo dawno nie było już żadnej recenzji. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że potrzebowałam chwili wypoczynku. Ale wracam już do Was z nie małą ilością (mam nadzieję) ciekawych recenzji kosmetyków. Będą zarówno produkty, które pokochałam jak i okropne buble, przed którymi chciałabym innych ostrzec.
Ale przejdźmy już do sedna dzisiejszego posta. A mianowicie do produktu, który trafił do mnie dzięki wymiance na wizażu.



Typowe dla tego typu kosmetyku. Zakręcane i dosyć duże. Bez problemu można dostać się do masełka. A kiedy będzie się już kończyć z łatwością można będzie wybrać cały kosmetyk.
Ponadto są na nim wszystkie niezbędne informacje. Przedstawione w bardzo czytelny sposób.


Zacznę może od zapachu, bo przypadł mi on bardzo do gustu. Nie mam pojęcia czy właśnie tak pachną orzeszki makadamia, ale jeżeli tak to pachną bardzo przyjemnie. Jest to delikatny zapach, ale wyczuwalny. Ponadto dosyć długo utrzymuje się on na ciele.
Konsystencja jest typowa dla maseł. Dosyć zbita, ale nie tępa. Bez problemu można nabrać kosmetyk i rozprowadzić go na ciele.
Kolor jest uroczy, bo taki różowo - łososiowy :)


Masełko bardzo szybko się wchłania i nie pozostawia po sobie tłustej warstwy. Ładnie nawilża, ale na niezbyt długo. Przeznaczone jest niby do bardzo suchej skóry, ale wydaje mi się, że do takiej nie sprawdziłoby się najlepiej. Ja najczęściej stosuje je na nogi, i nie mam bardzo wysuszonych, więc dla mnie jest idealne.



Pudełko mieści 200ml, a jego cena jest w granicach 10-13 zł. Niestety kosmetyk nie należy do wydajnych. Można powiedzieć, że "ginie w oczach". Aczkolwiek ja na to nie narzekam, bo zawsze mam problem z wykończeniem wszelkiego rodzaju maseł, balsamów itp. a w tym przynajmniej widzę, że go ubywa jak stosuję ;D

Według mnie to kosmetyk godny polecenia. Nie za wysoka cena i obiecująca jakość. A do tego pięknie pachnie. Jeżeli gdzieś znajdę to na pewno wypróbuję inne masełka tej firmy. Jakie polecacie?